Legendy

Dodano dnia: 2010-12-16

Legenda o Żaltisie

ŻalistaDotyczy jeziora Szurpiły, położonego u stóp Góry Zamkowej w Suwalskim Parku Krajobrazowym.
"Żył tu bartnik, który miał piękną córkę Jeglę. Pewnego razu, podczas kąpieli, jej ciało oplótł wąż o złocistych łuskach i dotąd trzymał w uścisku, aż obiecała, że zostanie jego żoną. Następnego dnia przyjechał do bartnika karetą młodzieniec, by poprosić o rękę Jegli. Po oświadczynach zawiózł wybrankę nad brzeg jeziora, które pochłonęło karocę. Jegla znalazła się w Kryształowym pałacu męża, którym okazał się wąż Żaltis, bóg litewskich jezior. Jegla obdarzyła małżonka trojgiem dzieci. Mijały lata, dorastały dzieci Jegli i Żaltisa.
Pewnego razu, stęskniona za domem rodzinnym Jegla postanowiła go wraz z dziećmi odwiedzić. Żaltis zgodził się na podróż. Nocą kareta wyłoniła się z wód jeziora i wnet stanęła u wrót zagrody ojca. Mijały dni. Bracia Jegli dowiedzieli się podstępnie od córki ich siostry, jakie hasło trzeba wypowiedzieć, aby wywołać Żaltisa na powierzchnię jeziora. Kiedy zbliżył się dzień odjazdu Jegli, bracia wziąwszy siekiery poszli nad brzeg jeziora i wywołali Żaltisa. Gdy wypłynął, zamordowali go. Najwyższy litewski bóg - Perkunas - przemienił za to okrutników w głazy, mające po wsze czasy tkwić nad jeziorem.

Jegla stanęła nad brzegiem jeziora i zaczęła wzywać męża. Zamiast niego wypłynęła na powierzchnię wody jego krew. Domyśliła się zbrodni. Tak długo rozpaczała, aż zlitowali się nad nią bogowie i przemienili w jeglę (świerk), synów w dąb i jesion, a drżącą córeczkę - w osikę. Drzewa te rosną nad jeziorem do dziś, a ich szum przypomina o dawnej tragedii.

Legenda o Wingrynie

Było to dawno, dawno temu. Na półwyspie wrzynającym się w jezioro Wigry - nie opodal klasztoru, którego okazała sylwetka wznosi się na wzgórzu - pasała swoja krówkę piękna córka starego osacznika. Miała na imię Wingryna.
Pewnego razu siedząc nad brzegiem jeziora, dostrzegła w oddali płynącą w stronę klasztornego półwyspu łódź.  Spojrzała w niebo. Nadciągała wiosenna burza. Nagle zakołysały się wierzchołki drzew, a przelatujący wiatr zmącił jednocześnie spokojną toń jeziora. Ledwie pół zdrowaśki wystraszona dziewczyna zdążyła zmówić, a już burza rozszalała się na dobre. Wingryna z niepokojem zaczęła się wpatrywać w niewielką skorupę łodzi miotanej wzburzonymi falami. Gdy jego łódź zaczęła tonąć, Wingryna wypłynęła mu na przeciw w ojcowskiej łodzi. A że była zręczną wioślarką i umiała pokonywać wzburzone fale, wnet wydostała się na otwartą przestrzeń wodnej kipieli. Im bliżej była zakonnika, tym wyraźniej widziała, że walczy on o życie resztkami sił. Dotarła doń w ostatniej chwili, kiedy jego ręce w rozpaczliwym geście unosiły się ponad wodę. Chwyciła te ręce i z największym trudem wciągnęła półprzytomnego kamedułę do łodzi. Kiedy dobili do brzegu, zakonnik wrócił już do sił. Nie śmiejąc spojrzeć dziewczynie w oczy, wyszeptał tylko słowa podzięki za uratowanie życia. Po paru krokach zatrzymał się jednak, bo nie mógł opanować pokusy, żeby nie spojrzeć na swą wybawicielkę. Spotkały się ich oczy i chociaż nie odezwali się do siebie ani słowem przez owo spojrzenie zrodziło się w nich nie znane im dotąd uczucie.

Od tej chwili zakonnik częściej myślał o pięknej dziewczynie niż o zbawieniu duszy. Również Wingryna nie mogła zapomnieć młodzieńca. Często podpływała łodzią w miejsce, gdzie Czarna Hańcza wypływa z Wigier i patrzyła na klasztorne mury. Stał tam ukochany, śląc ku niej tęskne spojrzenia. Wypatrzyli te niewinne spotkania starsi zakonnicy i donieśli o nich przeorowi. Ten wpadł w wielki gniew. Nakazał młodego zakonnika zamknąć w kościelnej wieży. Tam, bez widoku na jezioro i bez możności widywania Wingryny, usychał z tęsknoty, aż pewnej jesiennej nocy oddał duszę Bogu. Ulatująca dusza potrąciła dzwon. Usłyszała jego ton dziewczyna i domyśliła się nieszczęścia. Wnet i ona umarła z rozpaczy. Kiedy umarł kameduła - tak opowiadali pasterze, którzy widzieli to zjawisko - wzburzyła się woda w jeziorze i buchnęła w górę wysoką fontanną. A kiedy opadła, ujrzeli wyspę, której w tym miejscu nigdy nie było. To samo stało się po śmierci Wingryny. Obok pierwszej, wyłoniła się z wody druga wysepka. Na obu wnet wyrosły smukłe brzozy, stąd też obie wyspy nazwano Brzozowymi. Ci, którzy znają historię kochanków, nazywają je Wyspami Wingryny. W księżycowe sierpniowe noce, kiedy gwiazdy szczególnie silnie świecą - niesie się po jeziornych toniach tęskne wołanie kochanków. Wnet też wynurzają się oni z wody, wychodzą na brzeg wysepek i wyciągają ramiona. Wtedy obie wyspy podpływają do siebie jak łodzie, a młodzi biegną ku sobie. I już, już, kiedy mają objąć się w czułym uścisku, rozdziela ich przekleństwo przeora. Wtedy zrywa się gwałtowny wicher i oddala wysepki. Mrok rozświetla błyskawica, grom przetacza przez puszczę, a młodzi znikają we wzburzonych falach.

Legenda powiada, że dziać się tak będzie dopóty, dopóki nad Wigrami nie zjawi się chłopiec i dziewczyna, których miłość będzie silniejsza aniżeli uczucie Wingryny i kameduły. Nie wiadomo, co się wówczas stanie z wyspami. Może połączą się w jedną, a Wingryna i jej ukochany uwolnią się raz na zawsze od przekleństwa przeora.

Najczęściej powtarzaną legendą związaną z klasztorem wigierskim jest ta:

O siei i braciszku Barnabie - klasztornym kucharczyku.

Barnaba żył za czasów, kiedy pustelnią wigierską zarządzał przeor rodem z Włoch. Bardzo lubił ryby, ale nie smakowały mu te z Wigier. Marzyła mu się sieja z włoskich jezior. Tak tym kulinarnym marzeniem zanudzał Barnabę, aż ten pewnego razu zakrzyknął: "Już bym diabłu duszę zaprzedał, żeby tylko sieję dla przeora zdobyć!". W tejże chwili wpadł przez otwarte okno do kuchni diabeł wigierski i zaoferował swoje usługi, oczywiście za duszę braciszka. Zobowiązał się dostarczyć on sieję w ciągu jednej nocy. Zgodził się Barnaba, zastrzegając, że ryba ma być przyniesiona tuż przed świtem. Obmyślił bowiem sobie, że diabeł nie zdąży powrócić zanim kur zapieje, kiedy to moc czartowska pryska. A co będzie jeżeli diabeł zdąży? Jak tu żyć bez duszy? Zamartwiającego się Barnabę zastał przeor. Kucharczyk wyznał mu swój grzech. Zasmucił się przeor i dalejże rozmyślać nad uratowaniem duszy nieszczęśnika. Błądzi po korytarzach i rozmyśla, a tu już przedświt różowi niebo. Wyszedł przeor na wieżę, spojrzał przez okienko. I aż zamarł z przerażenia, bo od Rosochatego Rogu nadlatywało czarne straszydło. Nagle usłyszał szept: "W dzwony bij, przeorze!". Złapał, więc kameduła za sznury,

 rozdzwoniły się dzwony. Diabeł myśląc, że to dzwonią na jutrznię, zaklął siarczyście, bo jego moc w tejże chwili przepadła. "Nie mam duszy Barnaby, niech on nie ma siei!" - zawołał i cisnął rybę w jezioro.
W ten sposób Barnaba uratował duszę. Sieja zaś rozmnożyła się w Wigrach i odtąd stanowiła przysmak nie tylko zakonników.

Jak powstała Przerośl?

W lasach pomiędzy jeziorami i bagnami stała chałupa, a w niej mieszkali ludzie. Jednego razu pojechał z tej chałupy chłop po drzewo do lasu. Naładował pełną furę, włożył kożuch na siebie, cmoknął na konie i jedzie do domu. Zaczęło się robić ciemno, gdy nagle wóz mu w błoto ugrzązł. Zaparł się chłop osiami o ziemię, ani w tę ani w tamtą stronę ruszyć nie może. Sam poci

 się, konie męczy, wreszcie powiada:
- Niechby mi sam diabeł pomógł, żebym przed nocą z tego błota się wydostał. 
Jak na zawołanie staje przed nim diabeł. Wygląda elegancko, ubrany w czarny płaszcz i kapelusz. I powiada:
- Dlaczego nadużywasz mego imienia?
- Zobacz w błocie ugrzęzłem - tłumaczy chłop - Pomóż mi się wydostać - prosi. 
Diabeł tylko się roześmiał. I mówi:
- Toż to drobnostka. Ale nie mogę ci pomóc tak za darmo. Musisz mi za to coś dać. Najlepiej, jak dasz mi to, czego wyjeżdżając do lasu w domu nie zostawiłeś. 
Chłop podumał i rzecze:
- Niech i tak będzie. 
Diabeł jeszcze dodaje:
- Tak zaraz po to nie przyjdę. Dopiero jak minie dwadzieścia lat.
Chłop pomyślał, że dwadzieścia lat to dużo czasu, że jakoś to będzie. 
Tymczasem wóz stanął na równej drodze. Chłop ruszył do domu. Wkrótce wjechał na podwórze. Tam wychodzi do niego "babka".
- Dobrze, że przyjechałeś - mówi do niego - Twoja kobieta leży w połogu, ale córkę jak kloc porodziła.
Od razu chłop domyślił się, że diabłu nieświadomie córkę ofiarował za wyratowanie go z błota. 
A dziewczyna rosła jak na schwał - i mądra, i piękna, i pracowita. Ludzie przychodzili do niej po radę, a ona każdemu potrafiła pomóc. I tak minęło dwadzieścia lat. Ojciec musiał powiedzieć córce, że ją diabłu obiecał. Ona tylko roześmiała się. 
- Tato! Zanim diabeł weźmie mnie do piekła, to będzie musiał dobrze się poczochrać kopytem po swej diabelskiej sierści. Łatwo mu nie pójdzie. 
Niedługo potem diabeł po nią przyszedł. Spotkali się na drodze. Ona, nie bojąc się wcale, tak do niego mówi.
- Jeżeli już ojciec mnie ofiarował, to pójdę. Ale w starym odzieniu nie mogę. Muszę się przebrać a przy tobie się wstydzę. Masz się gdzieś schować, zanim się przyodzieję. 
Akurat przy drodze stała wierzba. A wiadomo, że każda wierzba jest dziuplawa. 
- Leź do niej, do środka - mówi do diabła - bo inaczej nic z tego nie będzie.
Diabeł chcąc nie chcąc wlazł w wierzbę, a chytra dziewczyna otwór ziemią zamazała. Drzewo zarosło wraz z diabłem, który tam do dziś dzień siedzi i na pazurach świszcze.
A dziewczyna rosła dalej i ludzie do niej - jak dawniej - po radę przychodzili. Wkrótce wszystkich rozumem przerosła. Wioska też zaczęła się rozrastać, bo coraz więcej ludzi po radę przyjeżdżało. Także wieś przerosła wszystkie inne w okolicy. I dlatego Przeroślą ją nazwano.

Klechda o czarnym wilku

Kiedy śniegi głęboko pokrywały ziemię, a mróz wzmagał się coraz tęższy, w wioskach leśnych nad Szeszupą życie zamierało. Ludzie siedzieli w domach, bydła jedynie doglądając, pod wieczór zaś drzwi do obór mocno ryglując. Od zmierzchu zaś nawet chłopi chałup już nie opuszczali. Siedzieli sobie przy piecach, snuli gawędy, prawili klechdy i dziwne opowieści. Była wśród nich przedziwna klechda o czarnym, pokutującym wilku , którego wielu ludzi oglądało na własne oczy. Basior był podobno olbrzymi, przewyższający wielkością zwykłego wilka, o czarnej błyszczącej sierści; tylko na szyi zwierzęcia odcinała się bielą jakby obroża, i przednie łapy do połowy też były białe.

Widywano go dosyć często, jak na wzgórzu wył do księżyca. A wycie to wcale nie było do wilczego podobne.Miało w sobie coś z żałosnej skargi.

Nikt nie widział go, aby chodził w stadzie z burymi wilkami. Nie stwierdzono też, by napadał na bydło czy ludzi. Na widok człowieka, nawet ze strzelbą, nie uciekał, zatrzymywał się tylko w bezpiecznej odległości, przysiadywał i ni to wył, ni to skowyczał. 
Wtedy to ci, którzy go napotykali, żegnali się krzyżem pańskim i modlitwę za czarnego odprawiali, bo według ludowych opowieści był to wilk - pokutnik. 
Ponoć kiedyś przed wiekami zdarzyło się, iż panna pewna z okolicy zakochała się, nie bez wzajemności zresztą, w kawalerze, który słynął z urody i majątku. Niebawem ogłoszono zaręczyny i datę zaślubin młodej pary. W oznaczonym dniu zimowym ruszyły sanie z orszakiem weselnym, a że do kościoła był kawał drogi, cała kawalkada zatrzymała się przy leśnej karczmie dla rozgrzania. I wtedy to nastąpiło. Młodzian oświadczył narzeczonej, że wycofuje się obietnicy małżeństwa i dosiadłszy najętego konia, wjechał w las. Ruszyli za nim w pościg krewniacy, ale ten znikł w gęstwinie.
Mówiono potem, że omamiła go jakaś zielarka, co w głębi boru swą chatkę miała, ale nikt nie widział jej, ani nie wiedział gdzie miała swoją siedzibę. 
Wróciła pogoń do karczmy z niczym i oto widzi, że panna młoda leży martwa. Nie przeżyła upokorzenia. Pochylili wszyscy głowy, a matka lekkomyślnego młodziana przeklęła go wtedy:
- Bodajżeś w dziką bestię się zamienił i wył, wył za taką sromotę!
Tak też się podobno stało. Chłopak ostał się czarnym wilkiem. Biały otok u szyi i białe przednie łapy powstać miały ze ślubnego kołnierzyka i rękawiczek, czarna zaś połyskliwa sierść - od koloru weselnego stroju.
Ludzie wiedzieli o tym, sprzyjali mu nawet, bo z czasem żal im się go robiło. I nawet w obławach na wilki tego pokutnika oszczędzali.
Lata mijały, a wilk pokutnik ciągle buszował po lasach nad Szaszupą, chociaż widywano go także pod Kalwarią, a nawet pod Kownem, ale na zimę zawsze wracał w okolice, gdzie na rozstaju leśnych dróg stała przydrożna karczma. 
Zdarzyło się pewnego marcowego dnia, że wyruszyła wielka obława na wilki, które wówczas zaczęły zagrażać po raz kolejny osadom ludzkim. Wtedy to jeden z myśliwych, nie pochodzący z tamtych stron i nie znający klechdy o czarnym wilku, zastrzelił go z bliskiej odległości. Gdy o tym zwiedzieli się mieszkańcy okolicznych wiosek, długo musiał się tłumaczyć ze swego celnego strzału ów niefortunny myśliwy za to, że zabił pokutującą duszę.
Ale życia wilkowi przywrócić już nie było można. Ktoś wpadł wtedy na pomysł aby skórę jego wyprawić i ofiarować do wiejskiego kościółka. Tak też uczyniono.

 

Bibliografia: "Legendy, podania i baśnie Suwalszczyzny" Janusz Kopciał, Wydawnictwo Hańcza, Suwałki 1997 ilustrował Wiesław Osewski

Wydruk ze strony http://www.archiwumpowiat.suwalski.pl/legendy-106.htm